Któż mając w rękach swą pierwszą cyfrówkę nie chodził z nią pstrykając wszystko dookoła? Oglądasz potem z zachwytem, bo nagle na ekranie masz całą swą okolicę. Dwa megapiksele od fuji i 32MB ultra-powolnej pamięci nie przeszkadzało w niczym. Karta odpowiadała mniej więcej filmowi światłoczułemu, więc ciągle usuwałem co gorsze zdjęcia by móc jeszcze coś pstryknąć. Oczywiście z czasem coraz trafniej spodziewając się efektu kadry stawały się bardziej przemyślane i w końcu nie były to ustawiane rodzinne wizerunki z których odbitki 13×9 i tak nie musiały pobudzać wyobraźni ze względu na nudną tematykę. Czy widoczki, które uwieczniałem były ciekawsze? Gdy możesz w końcu zobrazować choć w małej części emocje, których w inny sposób za żadne skarby nie da się wydobyć nie umiejąc przy tym malować, pisać czy mówić zaczynasz pstrykać, a ukochany aparacik staje się zwykłym narzędziem jak dłuto czy kredka.

Oglądając potem własne “arcydzieła” powstaje jednak dylemat czy to symbol, gra świateł czy totalna błahostka. Czy tam jest w ogóle ukryty jakiś przekaz? Czasem po latach zdjęcie, które wywoływało wzruszenie wygląda jak codzienny widok z podwórka, ale niektóre tkwią gdzieś głęboko i chyba wszystko wynika z namiętności jakie towarzyszyły w danym momencie życia.

Wtedy zdjęcie nie musi być ani dobre technicznie, ani przedstawiać nic wyjątkowego. Niech tylko przypomina.

Te zdjęcia są i czekają na twe wspomnienia gdy zaczniesz tęsknić. Dostrzegasz wtedy, że to nie współczesne hiperpiksele tworzą historię.

Nie widzę tutaj dwóch much i kwiatów, a czuję chłodną wodę po pas, słyszę myszołowa nad głową, a w oddali czuje się ten spokój co zawsze towarzyszy nadciągającej burzy, mimo, że promienie słońca ciągle palą w głowę, a lekki powiew ciepłego letniego powietrza rozwiewa delikatnie włosy unosząc w sobie te zapachy, co nazwy nie mają, ale zostają z nami na zawsze.
A gdyby tak pójść o krok dalej i zrobić dobre zdjęcie?

Czy jest jakiś wyznacznik dobrego zdjęcia? Czy powinno coś przedstawiać? Może wystarczy pstryknąć motyla z rodziny zawisakowatych? Światło i cienie, kolory i detale, zamrożony ruch, czy liczy się jednak bohater zdjęcia?

Co jest bardziej spektakularne, a jednak w zasięgu każdego wzroku jak nie wschody i zachody słońca? Widowisko zwiastujące nagłą ogromną zmianę jednak tak powszechne, bo przecież codzienne. Może samo słońce nie musi być widoczne? Niech szpaki wam powiedzą.

Tutaj zachodzące słońce oświetla zorganizowaną grupę złodziei pszenicy i nic się nie ukryje. Taka magia słońca.
